sobota, 8 października 2011

Dzień drugi Nordland Art Festival



Wydarzenia festiwalowe miały rozpocząć się koncertem duńskiej grupy Sleep Party People w klubie Jazzga. Choroba basisty wykluczyła tę opcję - zamiast SPP wystąpili Jesse, czyli radosny duet prezentujący wyluzowany synthpop z punkowym zacięciem. Występem ten, jakkolwiek niezły, nie zdołał otrzeć wszystkich łez lineup-owego zawodu.

W klubie Lizzard King zagrał raz jeszcze łódzki Kind Off, dając dobry koncert, pokazując jak bez czkawki i napinki połączyć pop-rock z elektroniką.

W tym samym miejscu zagrali jeszcze Back to the sea, czyli cztery osoby reprezentujące rocka w wersji soft. Było lekko, pozytywnie, dynamicznie i przyjemnie. W ruch poszły struny, smyczek, gary, ale nie publika. Ta ostatnia siedziała podrygując co najwyżej nóżkami. Ot, miłe, chilloutowe granie, łączące rockowe (momentami wręcz bardowskie) balladki z elementami folku i country. Czuć było wręcz klimat słonecznych prerii, choć to przecież polski zespół.

Dla wielu momentem kulminacyjnym wieczoru był występ zespołu Blisko Pola. Opis koncertu można zawrzeć w tych słowach: mglisty poranek na polu, przemyślany post rock, skandynawski chłód, polski luz, sweterki, lęk, babcine okulary i skrzypce.

Na koniec French Films i indie rockowa mieszanka z post-punkowym basem, brzęczącymi gitarami, surf rockową a miejscami nawet krautową perkusją. Lubimy trend, w którym każdy ma mikrofon, wszyscy są wokalistami, wszyscy są The Beatles. A te grzywki i fryzury modne nie-wiadomo-ile-lat-temu nie są nikomu potrzebne, choć wyraźnie zrobione zostały dla jaj. Byłoby miło, gdyby takie zespoły radziły sobie teraz tak samo dobrze jak przed czterdziestoma laty.

Oprócz koncertów można było jak codzień zobaczyć projekcje skandynawskich filmów w kinie Muba-Semafor. Wstęp na wszystkie festiwalowe projekcje filmowe jest bezpłatny.

Tekst: Michał Kwiatkowski, Łukasz Błażejewski, Kamil Jędrasiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz